Zawsze lubiłam podglądać to, czego używają inni twórcy; może trochę w nadziei, że jak będę mieć te same narzędzia, to nagle zacznę umieć się nimi równie dobrze posługiwać?

Nawet jeśli to nie za bardzo działa, to na pewno jest dobra okazja, żeby poszerzyć swoje horyzontywypróbować nowe materiały. Czasem nawet nie wiemy, że nasze ulubione stalówki czy pisaki czekają nieodkryte!

Dlatego postanowiłam zebrać w jednym miejscu moje ulubione produkty do kaligrafii w 2020 roku: narzędzia, których używałam najwięcej albo te, które polubiłam najbardziej, choć używałam względnie krótko.

Może znajdziesz na mojej liście swojego nowego ulubieńca?

Wszystkie linki do produktów pochodzą ze sklepu Calligrafun, bo to najlepszy sklep. ;)

Ulubione stalówki

Zaczniemy od podstawowego narzędzia, czyli od stalówek. Ja mam swoje niezawodne trio: Leonardt Steno + Nikko G + Leonardt Crown. Bardzo często ten zestaw (bądź bardzo podobny) polecany jest na początek przygody z kaligrafią i nic dziwnego: łatwo się do nich przyzwyczaić, są uniwersalne i poradzą sobie z praktycznie każdym zadaniem. Jeżeli piszę innymi stalówkami niż te, to prawdopodobnie w celach testowych, ale zawsze do nich wracam.

Ulubiony tusz

Tuż obok stalówek jest, oczywiście, tusz (nie mogłam się powstrzymać!). W ostatnich miesiącach używałam głównie Kuretake Sumi Ink – w kolorze głębokiej czerni, wysycha z połyskiem i jeszcze nie widziałam stalówki, z którą by nie współpracował. Świetny uniwersalny tusz!

Jedyne co, to na dłuższą metę ma niezbyt wygodne opakowanie, więc ja lubię przelewać go do słoiczka. Żeby nie brudzić rąk za każdym razem, kiedy zanurzam stalówkę w tuszu. ;)

Ulubiona błyskotka

Pora na moją ulubioną kategorię, czyli kaligraficzne błyskotki! Farby firmy Finetec Coliro niezmiennie mnie cieszą i używam ich w większości sytuacji. Ale skoro mamy odkrywać nowe rzeczy, to chciałabym wspomnieć o tuszu Iridescent Calligraphy Colour Copper Plate Gold z amerykańskiej firmy Dr. Ph. Martin’s.

Ten tusz jest mocno napigmentowany, choć wiadomo, jak z większością złotek w kaligrafii, trzeba poświęcić trochę czasu na mieszanie. :) Dosyć szybko się rozwarstwia, więc raz na jakiś czas trzeba przemieszać. Odwdzięczy się pięknym ciepłym kolorem złota i trwałością.

W tej serii jest dużo innych błyszczących kolorów, które na pewno dodadzą blasku w wielu kaligraficznych projektach. Ja użyłam tego tuszu na kubku – efekt można zobaczyć w tym wpisie!

Ulubiony brush pen

Był taki czas w moim życiu, kiedy godzinami oglądałam na Youtubie filmy typu „bullet journal setup” (nie żebym bullet journal kiedykolwiek prowadziła ;)) i inne podobne o planowaniu. Wyjątkowo często przewijały się tam brush peny Mildliner z japońskiej firmy Zebra, które od razu przykuły moją uwagę. Nietypowe, pastelowe kolory, dwie różne końcówki – bardzo żałowałam, że nie mogłam wtedy ich wypróbować.

Na szczęście w w zeszłym roku te pisaki pojawiły się w Polsce! Ja mam zestaw Cool & Refined i to bez dwóch zdań moje ulubione kolorowe brush peny.

Bardzo łatwe do opanowania dla początkującej ręki, mają nietuzinkowe kolory, które łatwo cieniować, a do tego nie są okrutnie drogie, więc używanie ich to sama przyjemność. Gdybym była jeszcze na studiach i robiła notatki, to na pewno używałabym w nich Mildlinerów. :) A teraz są niezastąpione w kalendarzu i plannerze choćby do szybkiego robienia ozdobnych nagłówków.

Ulubiona obsadka

Mamy omówione stalówki i tusze, a więc pora zająć się obsadką. Osobiście nie jestem fanką wymyślnych obsadek; doceniam wzornictwo i wykonanie, ale na co dzień wystarczy mi zwykła lakierowana i, co ważniejsze, prosta obsadka. Takich też używam na warsztatach, głównie ze względu na ich uniwersalność: można pisać i proste, i pochylone litery.

Zwykle trzymam się z daleka od obsadek skośnych, bo zwykle liter pochyłych nie piszę (a do tego one służą). W tym roku mam jednak zamiar prowadzić warsztaty dla nieco zaawansowanych, więc wypada pokazać różne opcje. Mój wybór padł na obsadkę Manuscript, która wygrywa tym, że ma ramię, które pozwala na wygodne i poprawne włożenie stalówki, a do tego jest ładna i niedroga.

Ulubione pióro

A na koniec: powroty do narzędzi sprzed lat.

Moja historia z piórem wiecznym zaczyna się – jak pewnie u wielu – w szkole podstawowej, kiedy to pióro miało być lepszym wyborem do nauki pisania niż długopis. Nie wydaje mi się, żebym miała wtedy na ten temat wiele do powiedzenia, ale pamiętam dylematy przed sklepową półką, które kolorowe pióro wybrać na kolejny rok, jeśli poprzednie nie przetrwało. Pisałam głównie dwoma standardowymi kolorami, czarnym i granatowym; kilkanaście lat temu 5 kolorów do wyboru to było szaleństwo.

Na późniejszych etapach szkolnych częściej pojawiały się długopisy, choć na pewno bardziej wolałam te żelowe ze względu na gładkość pisania. I to mi zostało. ;) Moimi ulubionymi długopisami żelowymi są niezmiennie te z Muji.

I tak nasza historia była słabo spleciona aż do poprzedniej Gwiazdki, kiedy postanowiłam kupić pióro na prezent. Wypadało najpierw sprawdzić, czy nabój pasuje i czy pióro dobrze pisze… no i jakoś przepadłam. Chyba nawet tydzień nie minął, kiedy kupiłam i dla siebie. W oby przypadkach wybrałam Kaweco Sport: małe, zgrabne, z najcieńszą końcówką EF, ze standardowymi europejskimi nabojami. Nie mogłam nie wybrać połączenia czerni ze złotem! Prezentuje się bardzo elegancko i jestem z niego ogromnie zadowolona.

Tak się prezentuje moja lista ulubieńców roku 2020! Znasz te wszystkie produkty czy może udało Ci się znaleźć coś nowego? :)